Oliwia Niemczyk
Kulka
Kulki od
małego kojarzą mi się z zimą. Może dlatego, że w dzieciństwie uwielbiałam się
nimi bawić. Zawsze wychodziłam na dwór z wypiekami na twarzy. Wiedziałam, że
czeka mnie lepienie bałwana i bitwa na śnieżki z moją mamą. To ona nauczyła
mnie kochać zimę. Z czasem zaczęłam dostrzegać coraz więcej uroków tej pory
roku. Mamie zawdzięczałam wszystko.
Aż
pewnego dnia odeszła. Zostałam zupełnie sama. Wszystko, co znałam i kochałam
zniknęło. Po mamie została mi tylko jedna malutka kuleczka: przedmiot, z którym
codziennie zasypiała i który codziennie nosiła w kieszeni na szczęście. Dostała
ją od mojego ojca, który kilka dni później uciekł od nas bez słowa.
Postanowiłam wyrzucić kulkę... Znienawidziłam ją. Niedawno moja
najlepsza przyjaciółka, teraz największy wróg.
Wyszłam na
ulicę i roztrzaskałam ją w drobny mak.
W chwili zderzenia kulki z ziemią
poczułam ukłucie żalu, ale postanowiłam to zignorować. No cóż... w końcu
wszystkie wspomnienia z dzieciństwa poszły na dno.
Było już
późno, więc postanowiłam się położyć. Miałam przed sobą ciężką noc.
Budząc się
rano, poczułam coś twardego w kieszeni. Sięgnęłam po przedmiot i zaniemówiłam. W
dłoni trzymałam calutką kulkę mamy. Bez najmniejszej rysy.
Usłyszałam
śmiechy, dochodzące gdzieś z kuchni. Wybiegłam z mojego pokoju i podążyłam w
stronę, z której dochodziły dźwięki. Tam zastałam mamę, smażącą naleśniki - moje
ulubione danie.
-A nie mówiłam, że ta kulka jest wyjątkowa? -
powiedziała z uśmiechem i nałożyła mi naleśnika na talerz.
Moje życie
od małego było bardzo męczące. W wieku 3 lat bili się o mnie producenci, choć
wcale tego nie chciałam. Gdy miałam 5 lat, zagrałam rolę w zagranicznym filmie jako córka
królowej... Wszystko było na siłę i nie byłam z tego zadowolona, ale póki nie
byłam pełnoletnia, o mojej karierze decydował ojciec. W wieku 7 lat miałam
polecieć w kosmos... Tak postanowił. Chciał udowodnić wszystkim, że ma silną i
niezależną córkę. Nie miałam nic do powiedzenia, zostało mi tylko modlić się,
żeby tata zmienił zdanie. Niestety nic takiego się nie stało i po jakimś czasie
dosłownie wepchnięto mnie do rakiety. Pożegnałam się z moim ukochanym psem i
"wysłuchałam" wykładu jakiegoś mężczyzny. Tak naprawdę byłam zła na
wszystko i na wszystkich, nikogo nie
słuchałam. Z całej tej paplaniny wyłapałam tylko słowo: "kapsuła".
Zobaczyłam
zielony płyn w strzykawce, poczułam ukłucie i zasnęłam.
Obudziłam się w dusznym pomieszczeniu, nic nie pamiętając.
Kiedy doszłam do siebie, stwierdziłam, że to nie pomieszczenie, tylko kapsuła.
Przypomniałam sobie wszystkie filmy o kosmosie, które widziałam i stwierdziłam,
że oderwałam się od reszty rakiety. Super... przespałam najciekawsze momenty.
Dusiłam
się, ale wiedziałam, że muszę się przyzwyczaić do tak małej ilości tlenu, bo
będzie tak przez kilka najbliższych miesięcy. Jestem ciekawa, czy to miało
jakiś cel. Czy mój ojciec faktycznie chciał pokazać wszystkim, jaka jestem
dojrzała i silna, czy po prostu nie chciał się już ze mną męczyć. Jestem
ciekawa, czy dostałam chociaż coś do jedzenia i picia.
Rozejrzałam się wokół siebie, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalało
mi wąskie siedzenie i ciasne pasy. Zauważyłam w rogu jakieś torebki. Sięgnęłam
po nie, starając się zignorować ból wywołany wrzynającymi się w ciało pasami.
Tak jak myślałam, jedzenie. Jakieś suszone owoce i to właściwie tyle. Można na
tym w ogóle przeżyć?
Z powrotem
usiadłam normalnie i spróbowałam zasnąć. Nie mogłam się odpiąć, zbyt
niebezpieczne. Praktycznie nie umiałam się ruszyć, więc zostało mi tylko spanie.
Kiedy już
usypiałam, usłyszałam ciche syknięcie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że
przednia ścianka kapsuły otwarła się. Wszystkie ściany kapsuły były szare, a ta
naprzeciwko mnie przezroczysta, ale nie na tyle, żebym mogła cokolwiek przez
nią zobaczyć, więc nawet nie próbowałam. Teraz za to miałam wszystko na
wyciągnięcie ręki. Nie bałam się, że coś we mnie uderzy, że coś się stanie, że,
kiedy się odepnę, już nigdy nie wrócę do domu.
Po prostu
to zrobiłam: odpięłam się. Nic się nie stało, po prostu stałam... Nie powinnam
się unosić?
Jeszcze raz rozejrzałam się po wnętrzu kapsuły.
Chwila... dlaczego torebki z jedzeniem po prostu leżą na ziemi, dlaczego
wszystko jest normalne? Dlaczego ścianka sama się uchyliła? Dlaczego ten kosmos
jest tak nierealny? Po prostu ciemność, nie ma żadnych gwiazd, planet,
odłamków... Kapsuła nawet się nie trzęsie, w ogóle nie czuć, że się porusza? A
może wcale się nie porusza...?
Zrobiłam
krok do przodu i mocniej uchyliłam szybę. Nic... żadnego przeciągu, chłodu. Czy
to ja nie jestem prawdziwa, czy to, co się wokół mnie dzieje? Teraz strach
opuścił mnie całkowicie i w ogóle nie
myśląc o tym, co robię, skoczyłam w przestrzeń. Spodziewałam się, że będę
spadać, aż umrę z wycieńczenia albo głodu. Tymczasem stałam właśnie na czymś
twardym i już nie spadam. Spojrzałam w górę, nic nie widziałam. Spojrzałam w
dół, w lewo, w prawo. Nic, zupełnie nic...
W tym
momencie zapaliło się mnóstwo bardzo jasnych świateł, zakręciło mi się w głowie i upadłam. Zamknęłam oczy, bo światła bardzo raziły. Znowu je otworzyłam.
Usłyszałam pikanie, ocieranie się metalu o metal i jakieś krzyki:
Poczułam jeszcze tylko ból w klatce piersiowej i nie
czułam już nic.
Obudziłam się. Powoli otworzyłam oczy i rozejrzałam się wokół siebie.
Obok mnie siedział mój tata, a niedaleko ode mnie stała pielęgniarka. Nie
wiedziałam, gdzie jestem, ale po chwili to do mnie doszło: szpital. Miejsce,
którego tak bardzo nie lubię...
Mój tata jeszcze nie wiedział, że się obudziłam.
Pielęgniarka za to obróciła się w moją stronę, uśmiechnęła się i podeszła do
mojego łóżka.
-Co się ze mną stało? - spytałam.
Tata podniósł głowę i się uśmiechnął, ale nic nie
mówił.
-Jakby ci to powiedzieć... Obudziłaś się w na stole
operacyjnym, kiedy lekarze ratowali Ci życie. Miałaś wypadek. Jesteś bardzo
dzielna... - powiedziała i lekko się uśmiechnęła.
-Ale ja byłam w kosmosie... - powiedziałam
zdziwiona. Już nic nie rozumiem...
Tata spojrzał zaniepokojony na pielęgniarkę.
-Proszę się nie martwić, to normalne. Zwykle sny
podczas śpiączki są... dziwne - powiedziała i mrugnęła do taty, a ja znowu
zasnęłam.
Nigdy więcej kosmosu, proszę.
Natalia Koziorowska
Zawsze byłam niechciana przez swoją rodzinę. Kazano zajmować się mną sprzątaczce. To ona mnie
przewijała, dawała jedzenie i picie. Robiła to z wielką niechęcią.
Pewnego dnia moja mama wpadła na pomysł, który miał
obrócić do góry nogami ich życie, a szczególnie moje.
Miałam się znaleźć tam, gdzie nikt nigdy nie był,
wtedy nazywaliśmy to miejsce "chmury". Moi rodzice
byli bardzo bogaci, więc bez żadnych kłopotów mogli zrealizować swój plan.
Zlecili komuś zbudowanie rakiety, która miała mnie wystrzelić w chmury. Konstruktor
usłyszał, że ma zbudować ją "na mój wzrost". Dlaczego? Ponieważ rodzice nie
chcieli, żebym kiedykolwiek wróciła na ziemię.
W wieku 6 lat zostałam wysłana "w chmury". Do 10 roku życia latałam wokół jakiegoś okręgu. Byłam karmiona przez dziwne siły.
Gdy miałam 11 lat, coś bardzo silnego przyciągnęło
mnie do tego czerwonego okręgu. Bałam się o to, jak przeżyję bez jedzenia i
picia. Byłam w wielkim zakłopotaniu. Ze
smutku i złości skoczyłam tak mocno, że w pewnym momencie wpadłam do tunelu.
Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że cały czas znajdowałam się na jego powierzchni. Wiedziałam już że czeka
mnie śmierć.
Nagle w jednej mojej ręce pojawił się długopis a w drugiej kartka.
Do mojej głowy wpadła taka myśl, że może kiedyś jeszcze ktoś tu przyleci.
Postanowiłam więc napisać krótki liścik do moich rodziców. Pojawiły się w nim słowa: " Zawsze was kochałam. "
Julia Kołcz
Perfekcja
Dzisiaj są moje urodziny. Dopiero 16 albo aż! Zaraz
ma przyjść po mnie Leondre Devries (dla jasności - to mój chłopak).
Po pięciu minutach słyszę dzwonek do drzwi:
-Nie masz mi nic do powiedzenia?
-Oj już nie żartuj... Wiem, że wiesz, o co chodzi…
-Nie mam ci nic do powiedzenia oprócz: "kocham cię".
Ale teraz chodźmy, nie traćmy czasu - mruknął Leondre.
Przewróciłam oczami i wsiadłam na Suhtoriego czyli
motor Leo. Jechaliśmy przez jakiś czas,
w końcu Leo zatrzymał motor i założył mi opaskę na oczy. Szliśmy przez 10
minut. Słyszałam jak Leo szeptał coś pod nosem. W pewnym momencie zdjął mi
opaskę. Widziałam tylko, że znajduję się w jakimś dużym i białym pomieszczeniu,
pełnym kostiumów.
Leondre powiedział do mnie z uśmiechem:
-Załóż to i mi zaufaj… Jak nigdy dotąd.
Bez wahania włożyłam kostium. Leo złapał mnie za
rękę i poprowadził do jakiegoś faceta.
Wytłumaczył mi, co i jak, a ja wywnioskowałam tylko
to, że zaraz będę w kosmosie - z moją
perfekcją - Devries.
Minęła godzina i …. Byliśmy w kosmosie! Leo złapał mnie za rękę, mówiąc:
-Widzisz księżniczko te gwiazdy?
-One świecą tylko dla ciebie.